Słuchacze pytają: Czy to prawda, że na Placu Czerwonym rozdają samochody?
Radio Erewań odpowiada: tak, to prawda, ale nie samochody, tylko rowery, nie na Placu Czerwonym, tylko w okolicach Dworca Warszawskiego i nie rozdają, tylko kradną.
Ten znany dowcip z popularnej serii żartów o Radiu Erewań, które w czasach ZSRR miało być źródłem nierzetelnych informacji o tematyce politycznej, dość dobrze pasuje do starożytnego, chińskiego błogosławieństwa "Obyś żył w ciekawych czasach", które jak się okazuje nie jest ani starożytne, ani chińskie, ani tym bardziej nie jest miłym życzeniem.
To angielski polityk, Joseph Chamberlain, w swym przemówieniu wygłoszonym w 1898 roku, powiedział: "Zgodzicie się, że żyjemy w interesujących/ciekawych czasach (...) nie pamiętam czasów, kiedy dzień po dniu dostarczano nam nowych powodów do obaw."
W jego rozumieniu "ciekawe czasy" to okres, w którym dużo się dzieje, niekoniecznie dobrego, ludziom natomiast znacznie lepiej żyje się w czasach nieciekawych, czyli spokojnych.
Niezwykle ciekawy 2020 rok
Śmiało można przyjąć, że nasze dotychczasowe życie w XXI wieku przebiegało raczej spokojnie i bez wydarzeń, które zakłócałyby stabilny wzrost biznesów. Także prywatnie większość z nas żyła na co dzień w poukładanym świecie, gdzie owszem, czasami trzeba walczyć o swoje, ale nic nie zapowiadało późniejszej rewolucji.
Nie ulega w każdym razie wątpliwości, że gdyby ktoś nam powiedział, jeszcze kilka miesięcy wcześniej, że gospodarka zostanie całkowicie sparaliżowana, że niemożliwe, a przynajmniej bardzo utrudnione będą podróże, nie tylko te egzotyczne na drugi kraniec świata, ale nawet po samej Europie, że będą zakazywane zgromadzenia i odwoływane imprezy - raczej niewiele osób uznałoby to za prawdopodobną wizję przyszłości. Tak się tymczasem stało i rok 2020 wielu osobom wywrócił życie do góry nogami.
Także kolejny, już 2021, rok upłynął światu na walce z pandemią, a nam, przedsiębiorcom, na pokonywaniu trudności związanych z ograniczeniami, jakie zostały na nas nałożone. Jedne biznesy poradziły sobie całkiem nieźle, niektóre wręcz skorzystały na kryzysie i rozwinęły skrzydła, większość jednak w mniejszym lub większym stopniu ucierpiała.
Rzeczywistość mocno różniła się od tej, jaką znaliśmy od lat. Przyzwyczailiśmy się do wolności i swobody działania, do wieloletniego, nieustannego wzrostu gospodarczego, który coraz wyraźniej poprawiał jakość naszego życia codziennego. Kryzys wywołany koronawirusem stał się niewątpliwie największym, z jakim mierzył się świat na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat.
Z jednej strony uzasadniona wydawała się nadzieja, że sytuacja zostanie szybko opanowana. Wydawało się to całkiem logiczne - żyjemy wszakże w XXI wieku, to nie jest przecież możliwe, żeby rozłożył nas jakiś wirus. Poprzednia pandemia, z którą mierzyła się ludzkość - grypy hiszpanki - miała miejsce 100 lat temu! Od tego czasu medycyna dokonała niebywałego wręcz postępu, także inne dziedziny nauki są na nieporównywalnie wyższym poziomie niż na początku ubiegłego wieku, mamy więc chyba prawo zakładać, że specjalistom z zakresu wirusologii uda się w miarę szybko zapanować nad wirusem i kryzys zostanie opanowany. Tym bardziej, że zmaga się z nim nie tylko nasz kraj, który można uznać za technologicznie zacofany, ale cały świat, a więc nad rozwiązaniem pracują najwięksi eksperci z każdego zakątka kuli ziemskiej.
I kiedy na początku 2022 roku wydawało się, że sytuacja została już w miarę opanowana, kolejne kraje znosiły obostrzenia i blokady, a świat zdawał się wracać do "przedpandemicznej" normalności, na horyzoncie pojawił się nowy, znów przez większość zupełnie niespodziewany, kryzys. Tym razem winnym zamieszania miała okazać się wojna u naszych wschodnich sąsiadów.
I kolejny raz pojawiło się zdziwienie - ale jak to? Klasyczna wojna? W obecnych czasach? Przecież to nie do pomyślenia! Ponownie wiele osób założyło, że taka sytuacja nie może trwać zbyt długo. Jedni przyjęli, że Ukraińcy już w pierwszych dniach tę walkę przegrają, inni z kolei założyli, że z pewnością niezwłocznie zostanie ogłoszony rozejm i dalsze działania będą prowadzone już tylko w ramach negocjacji dyplomatycznych. Tak się jednak nie stało i obecnie, po ponad 3 miesiącach, wojna wciąż trwa, a jej długofalowe konsekwencje są trudne do przewidzenia.
Na dzień dzisiejszy nie wiemy, co się wydarzy w najbliższej przyszłości i co zmieni to historyczne wydarzenie. Na już mamy do czynienia z olbrzymią migracją ludności, załamaniem łańcuchów dostaw, potencjalnymi brakami żywności, niemal pewnym deficytem paliwa i gazu. Co jeszcze czeka nas w najbliższych miesiącach i latach?
Historia lubi się powtarzać
Pesymiści straszą nową odsłoną Wielkiego Kryzysu, który nie bez podstaw nazywany jest największym w dziejach kapitalizmu, a który podobnie jak to dzieje się teraz, swym zasięgiem objął praktycznie cały świat i każdą gałąź gospodarki. Wielki Kryzys trwał 4 lata i mocno wpłynął na kształt późniejszego świata. Za jego początek uznawany jest 24 października 1929 roku, czyli tzw. "czarny czwartek" na amerykańskiej giełdzie papierów wartościowych.
Jednego dnia kursy akcji praktycznie wszystkich spółek dosłownie zanurkowały, inwestorów zaś opanowała niebywała panika. W ostatecznym rozrachunku wiele firm zbankrutowało, te zaś, którym udało się przetrwać, mocno ucierpiały. Miliony ludzi straciło pracę, a stopa bezrobocia urosła w Stanach Zjednoczonych do niespotykanych nigdy wcześniej rozmiarów. Z czasem kryzys zaczął rozprzestrzeniać się na pozostałe kraje z innych części świata i również tam dokonał prawdziwego spustoszenia. Wielu historyków twierdzi dziś, że to właśnie Wielki Kryzys, a w zasadzie jego konsekwencje gospodarcze, przyczyniły się w Niemczech do dojścia do władzy przez Adolfa Hitlera. Dalszą część tej historii znamy niestety bardzo dobrze.
Polska giełda ma nieporównywalnie mniejsze tradycje niż jej amerykański odpowiednik, jednak kataklizm, jaki wystąpił na warszawskim parkiecie 12 marca 2020 roku (w czwartek!) śmiało można było - z zachowaniem odpowiednich proporcji - porównać do "czarnego czwartku". Gigantyczna przecena akcji w zasadzie wszystkich notowanych spółek wyraźnie wskazywała na to, że dzieje się coś niespotykanego. I choć po upływie kilku miesięcy w zasadzie cała strata z wiosny została przez giełdę "odrobiona", to wielu firmom ta sytuacja mocno napędziła stracha i na przestrzeni miesięcy sytuacja była mocno nerwowa.
Podjęte przez rząd działania, mające w założeniu ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa, bardzo mocno dotknęły polskie firmy, którym z dnia na dzień zakazano prowadzenia działalności. Przyszłość wielu przedsiębiorców stanęła pod znakiem zapytania - co będzie dalej? Jak długo potrwa lockdown? Zwalniać pracowników, czy nie? Likwidować biznes, zanim narosną długi? Czy może już za chwilę wszystko zostanie otwarte i powróci normalność? Zapanował totalny chaos, większość pytań pozostawała natomiast bez odpowiedzi.
Wprowadzone tarcze antykryzysowe, szykowane naprędce, a następnie wielokrotnie zmieniane, które miały na celu pomoc rodzimym firmom, nie rozwiązały wszystkich problemów. Owszem, wielu podmiotom pozwoliły przetrwać, a niektórym biznesom rządowe pożyczki czy dotacje pokryły straty związane z zawieszeniem działalności. Ale czy na pewno tego właśnie oczekiwali przedsiębiorcy? Z rozmów z wieloma przedstawicielami różnych branż wiem, że zdecydowana większość wolałaby nie otrzymywać żadnej pomocy, ale móc za to normalnie działać.
Nie ma czegoś takiego jak publiczne pieniądze. Jeśli rząd mówi, że komuś coś da, to znaczy, że zabierze tobie, bo rząd nie ma żadnych własnych pieniędzy. - Margaret Thatcher, premier Wielkiej Brytanii w latach 1979-1990
Wiele osób zapomina też, bądź zwyczajnie nie jest świadoma tego, o czym lata temu wspominała Żelazna Dama, jak nazywano premier Thatcher. Pomoc, jaką zaoferował firmom rząd, spłacać będą wszyscy Polacy przez długie lata. Już teraz wiadomo, że planowane są nowe podatki i opłaty, które w pewnym stopniu będą finansowały obecne rozdawnictwo. Daniny publiczne będą coraz większe i bardziej dotkliwe.
Minęły dwa lata i obecnie obserwujemy niemal kopię wydarzeń z początku pandemii. Mocna przecena na giełdzie, tym razem wywołana atakiem Rosji na Ukrainę, panika inwestorów i strach właścicieli firm, szczególnie tych prowadzących choćby część swojego biznesu na terenach objętych działaniami wojennymi.
I znów rządowa "pomoc", choć tym razem skierowana nie w stronę firm, a przeciętnych Polaków, którzy, chcąc nie chcąc, stali się beneficjentami kolejnych programów pomocowych. Z podstaw ekonomii wiadomo, że takie działanie nie tylko nie może pomóc, ale jest wręcz szkodliwe i na dłuższą metę doprowadzi nas do gospodarczej katastrofy. Rosnące zadłużenie państwa, coraz wyższa inflacja, nie tylko "zjadająca" oszczędności Polaków, ale przede wszystkim bardzo mocno wpływająca na bieżące koszty życia - to droga donikąd. Tymczasem rządzący z każdym miesiącem nakręcają spiralę kolejnymi programami "z plusem".
Nadchodzi kryzys?
Czy więc czeka nas nowy Wielki Kryzys? Jeszcze na początku pandemii powiedziałbym, że nie, że w obecnych czasach ryzyko jest niewielkie - światowe gospodarki są zbyt silne, żeby nie poradzić sobie z takimi zawirowaniami. Czytając wspomnienia ludzi żyjących w latach 20. i 30. zeszłego wieku doszedłem jednak do wniosku, że w swoich czasach oni również byli przekonani, że coś takiego nie ma prawa się wydarzyć. Tymczasem zmagali się z kryzysem przez długie cztery lata.
Podobna sytuacja dotyczy Polaków i okresu międzywojennego. Większość osób, które szczęśliwie przeżyły Wojnę Światową z lat 1914 - 1918, była pewna, że to się nie ma prawa powtórzyć. Jeszcze w sierpniu 1939 roku żyli w nieświadomości co czeka ich już za kilka dni czy tygodni.
Niestety, wiele - i każdego kolejnego dnia coraz więcej - wskazuje na to, że i nas czeka gigantyczny kryzys. Obawiam się również, że może być on znacznie trudniejszy dla naszego społeczeństwa niż wcześniejszy, ponieważ jesteśmy wychowani w innej, znacznie bogatszej, rzeczywistości niż nasi przodkowie, a z wysokiego pułapu spada się boleśniej. Jesteśmy przyzwyczajeni do zupełnie innego poziomu życia i ciężko będzie nam go obniżyć. Pozostaje mieć nadzieję, że ten okres będzie krótszy od poprzedniego - choć nie sposób nie zauważyć, że od początku pandemii dwa lata w zasadzie już minęły. Szybko zleciało, prawda?
Co robić?
Sporo firm wciąż czeka na powrót do normalności, który może nigdy nie nastąpić. Chyba już czas pogodzić się ze zmianą warunków i zacząć działać w nowej rzeczywistości. W wielu przypadkach konieczne może się okazać całkowite przemodelowanie biznesu lub nawet jego likwidacja i szukanie nowej drogi.
Z dużym smutkiem obserwowałem, jak część znajomych przedsiębiorców uzależniała byt swojej firmy od państwowych dotacji przyznawanych w ramach tarcz antykryzysowych. Nie robili nic, żeby ruszyć swój biznes, licząc na to, że wirus zniknie, kryzys się skończy, a do tego czasu "jakoś to będzie". W międzyczasie urządzali sobie płatne wakacje, bo pracować nie można było (co jest dla nich równoznaczne z tym, że nie trzeba), a kasa przecież wpływa. To bardzo błędne myślenie i szkodliwe dla nich podejście.
Zastrzyk gotówki, jaki otrzymały firmy powinien być przeznaczony na pokrycie minimalnych bieżących kosztów, tak aby przedsiębiorstwo przetrwało. Natomiast nadmiar czasu maksymalnie wykorzystany na rozwój działalności - być może należało zmienić branżę, może zaoferować swoim klientom nowe usługi czy produkty, być może intensywniej poszukać nowych klientów, a może spróbować przenieść chociaż część interesu do świata on-line... Nie ma złotej rady, która sprawdzi się w każdym przypadku. Na pewno jednak nie można i nie warto bezczynnie czekać - pieniądze wcześniej czy później się skończą, a nowa "normalność" może bardzo mocno odbiegać od tej, którą znaliśmy do tej pory. Warto przygotować się na jej nadejście.
Spokoju i wolności!
Miejmy nadzieję, że kolejne miesiące przyniosą pozytywne informacje dla świata i dla naszych działań. Biznes lubi stabilność, a obecne zawirowania mocno utrudniają przedsiębiorcom życie. W kolejnych miesiącach życzę więc wam spokoju, a przede wszystkim zdrowia i wolności, czyli rzeczy których nie sposób kupić za żadne pieniądze. Obyście żyli w nieciekawych czasach!